Od kiedy tylko interesuje się wędkarstwem karpiowym pamiętam, iż co roku mówi się o magicznym wpływie jesieni na karpie. W tym okresie aktywność ryb zmniejsza się, ale dalej pobierają pokarm na zapas, na zimową stagnację, to jeszcze bardziej nakręca karpiarzy żeby siąść nad brzegiem i oczekiwać na swój nowy rekord z drugiej strony wędki. Ja, jako osoba, która stara się całe swoje życie spędzić nad wodą, od dłuższego czasu większość swoich myśli poświęciłem na planowanie właśnie tej, ostatniej zasiadki kończącej sezon 2017. Pierwsza decyzja, jaka musiała zostać podjęta to oczywiście wybór wody, nad którą spędzę te kilka jesiennych nocy. Tutaj decyzja była dosyć prosta. Duża, głęboka i trudna żwirownia, z nielicznymi górkami, nad którą miałem już okazję kilkukrotnie w tym roku łowić, wydawała się idealnym miejscem na jesień. Na tą zasiadkę miałem udać się z moimi towarzyszami z Team’u, więc dodatkowym atutem była lokalizacja nieopodal naszych miejsc zamieszkania. Każdy z nas nerwowo wyczekiwał tej finalnej godziny, kiedy będzie mógł wsiąść w samochód zapakowany po sam dach i spotkać się nad brzegiem wody. Czy i tym razem będzie nam dane rozkoszować się holami dużych ryb ? Kolejne dni nad wodą miały to pokazać.
W końcu nad wodą!
Wraz ze wschodem słońca wszyscy spotkaliśmy się w ustalonym miejscu. Szybkie powitanie, wymiana zdań i ustalenia, kto zajmuje, którą miejscówkę. Oczywiście jak można było się spodziewać dogadaliśmy się idealnie…każdy udał się na swoje ulubione stanowisko, poza mną. Po 3 zasiadkach w tej samej części zbiornika stwierdziłem, że na koniec roku karpiowego czas na zmiany. Wybrałem miejsce, w którym jeszcze nie łowiłem, a z informacji od właściciela wody nikt od około 2 miesięcy nie miał efektów z tego miejsca. Wraz z tą decyzją stwierdziłem jednak, żeby mieć mentalne poczucie luzu pozostanę przy taktyce jaka sprawdzała się już na tej wodzie. Nie zastanawiając się długo wskoczyłem na ponton i po spędzeniu na nim ponad godziny wytypowałem dwie górki, których szczyty oscylowały w granicach 5 – 6 metrów pod lustrem wody.
Taktyka i nęcenie
Ze względu na możliwość połowu na 3 wędki, taktyka jaka miała mi towarzyszyć prze cały pobyt nad wodą, polegała na połączeniu konsekwentnego nęcenia punktowego (na marker) oraz wytypowania jednej wędki, którą będę próbował „szukać ryby” na większym obszarze. Plan zakładał pierwszy zestaw na markerze, na głębokości około 5 metrów, drugi na kolejnej górce, około 6 metrów oraz najbardziej skrajna 3 wędka (ruchoma) na głębokości około 8 metrów i częstotliwości zmiany miejsca co 24 godziny. Prognozy pogody przedstawiały się bardzo optymistycznie. Temperatura w dzień około 10 stopni z maksymalnym spadkiem do 2 stopni w nocy. Jedynym powodem do zastanowienia było stosunkowo wysokie ciśnienie około 1020 hPa, które miało się utrzymać do końca zasiadki. Właśnie to skłoniło mnie do podjęcia decyzji o postawieniu drugiego zestawu na początku zbocza góry, gdzie rozpoczynało się wypłycenie, przy głębokości około 7,5 metra.
Gdy decyzję odnośnie miejscówek zostały podjęte przyszedł czas na przygotowanie porcji zanęt z kuchni karpiowej na każdy zestaw. Jesień jest to czas gdy rośliny powoli obumierają, woda robi się bardziej przezroczysta i klarowna. Postanowiłem jednak, ze względu na wielkość zbiornika użyć bardzo wyrazistych i słonych smaków, jednakże bez mieszania ich w obrębie jednego zestawu. Kolejno do wody powędrowały kulki i pellety Profess o smaku Krab Japoński, Świeża Kałamarnica oraz Czosnek. Wszystko zalane bardzo aromatycznym CLS’em na bazie mieszanek przypraw. Kulki na włosach utrzymane w tych samych nutach smakowych jakimi nęcone były miejscówki. W celu wyróżnienia ich pod względem wizualnym dołożone zostały kulki pop up z serii Fluo w pokrewnych nutach zapachowych.
Natura
Po wszystkich przygotowaniach, wywiezieniu zestawów i pełnym rozbiciu obozowiska przyszedł czas na małą integrację oraz oczekiwanie na pierwszy pik. Noc minęła spokojnie jednak, gdy jestem nad wodą staram się bardzo wcześnie wstawać i podziwiać piękno każdego poranka przy wschodzie słońca. Tak było i tym razem. Jednym z najważniejszym dla mnie elementów podczas każdej zasiadki jest kontakt z naturą, możliwość uspokojenia myśli i relaks. Jest to idealny czas, aby poobserwować świat, który nas otacza. Rozmawiając z różnymi osobami, którzy tak bardzo kochają karpiowanie stwierdzam, że piękno tej pasji tkwi w możliwości połączenia podekscytowania z holu ryby oraz integracji z przyrodą. W oczekiwaniu na branie mamy mnóstwo momentów, aby zdystansować się od pracy, obowiązków i w pełni poddać się otaczającej nas ciszy.
Czas na efekty
Siedząc i delektując się poranną kawą odezwał się pierwszy raz jeden z sygnalizatorów. Od tego momentu kawa nie była już potrzebna. Piękny hol zakończony podebraniem pierwszego pełnołuskiego karpia.
W pełni szczęścia zabrałem się do przygotowania ponownego wywiezienia zestawu. Taktyka oraz przynęty pozostają te same z nadzieją, że ryba weszła w łowisko, zasmakowała i pozostanie tam na dłuższy czas. Po jakimś czasie oddzywa się drugi sygnalizator i znów pełen adrenaliny hol zakończony pięknym lustrzeniem na macie.
Przekonany o tym, że działania podjęte od początku zasiadki sprawdzają się i co najważniejsze przynoszą pożądany skutek bez pośpiechu kontynuowałem delektowanie się czasem spędzanym z kolegami nad brzegiem żwirowni. Gdy dzień miał się już ku końcowi i jak to zazwyczaj bywa, w najmniej oczekiwanym momencie rozlega się odgłos mojej centralki. Biegnę i w euforii podnoszę kij i czuje, że ryba jest zapięta. Zestaw położony był około 220 metrów od brzegu, a opór jaki stawiała ryba był ogromny. Już wtedy wiedziałem, że może to być piękny okaz. Po 20 minutach karp swoim wielkim ogonem miesza wodę pod moimi nogami i w końcu mam do w podbieraku. Nie mogłem uwierzyć, w moje szczęście. Szybka sesja zdjęciowa i ważenie. Okazuje się, że na macie mam swoje nowe PB.
Szybka zmiana taktyki.
Po 3 rybach złowionych jednego dnia wiedziałem, że lepszego zakończenia sezonu nie wymarzyłbym sobie. Jednak jak to w życiu była nie zawsze jest tak kolorowo. Kolejne brania były niestety zakończone wypinaniem się ryb z haczyka, co bardzo mocno zmotywowało mnie do optymalizacji zestawów końcowych. Ze sposobu taki karpie brały (a brania były dosyć niemrawe), wywnioskowałem, że nacisk należy położyć na zmianę wielkości przynęty oraz długości włosa. Dlatego zrezygnowałem z zestawu kulek 2 x 16 mm na rzecz 1 x 20 mm oraz postanowiłem skrócić włos tak, aby odległość między kulką, a trzonkiem haczyka nie była większa niż 1 cm. Jak się okazało był to strzał w tzw. „dziesiątkę” i kolejne ryby lądowały na macie.
Uwielbiam uczucie gdy o poranku wychodzisz z namiotu a w wodzie czeka worek z nocnym „budzikiem”. Zarówno rano jak i w ciągu dnia brania nie ustawały. Miałem już pewność, że miejscówki zostały wytypowane idealnie w punkt. Taktyka działa!!!
Czas leci nieubłaganie, tym bardziej jeżeli spędza się go w tak fantastyczny sposób, z tak pozytywnymi ludźmi. Przyszła pora suszenia i pakowania całego sprzętu. Z przekorą ostatnimi rzeczami jakie chowane są do samochodu to oczywiście wędki, które do ostatniego momentu pozostają we wodzie. Nigdy jeszcze co prawda nie udało mi się w tym czasie złowić żadnej ryby…do tego dnia. Byłem osłupiony gdy dosłownie 30 minut przed odjazdem do domu odezwał się sygnalizator. Woda obdarowała mnie pięknie wybarwionym, brzuchatym lustrzeniem. Było to grande finale a zarazem przypieczętowanie tego wspaniałego roku.
Nikt się tego nie spodziewał, ale muszę przyznać, że było to najpiękniejsze zakończenie sezonu jakie mogłem sobie wymarzyć. Ciężka praca na początku zasiadki, czas poświęcony na przygotowanie miejscówek, precyzyjne nęcenie wraz z późniejszą zmianą zestawu końcowego przyniosło mi 12 pięknych karpi, z pośród których aż 9 sztuk ważyło ponad 10 kg. Ogrom zdjęć oraz wspomnień, na 100% będą towarzyszyć mi przez okres zimowy podczas chłodnych wieczorów, gdzie tylko będzie można pomarzyć o spędzeniu kilku dni nad brzegiem swojej ulubionej wody.
Życzę Wam, aby każdy sezon kończył się zasiadką pełną wrażeń w gronie Waszych najlepszych przyjaciół. Pamiętajcie C&R.
Robert Rakowicz