Wczesną wiosną na karasie

Zima pewnie jeszcze zaatakuje, ale my już myślimy o wiośnie, podczas której będziemy ganiać płotki i leszcze na wodach związkowych, a na łowiskach specjalnych, tych  całorocznych pościgamy karasie z methodą w dłoni. Zanim karpie obudzą się na dobre, warto poćwiczyć refleks i spotkać się ze sporymi japońcami. Do tego własnie chcieliśmy was zachęcić w tym artykule.

Duży karaś srebrzysty to przyjemny przeciwnik, ale wczesną wiosną trzeba wziąć poprawkę, że także on, popularny japoniec potrafi być nieufny i podejrzliwy.  Co roku zaczynamy sezon na łowisku Szczęsne w Grodzisku Mazowieckim, które od kilku lat nie jest już zarybiane, a ryby bytujące w głównym akwenie  po prostu zdziczały.


Wczesną wiosną tłoku nad wodą nie ma. To zdecydowanie plusy tej pory roku:)

Na wiosenne karasie nie potrzebujemy wiadra towaru. Stawiamy na jakość. Może się oczywiście zdarzyć, że ryby będą w szale żerowania i będziemy modlili się, o to żeby wystarczyło zanęty. Zawsze mam w torbie zapas, aby w razie czego domoczyć troszkę towaru i kontynuować wędkowanie.


Dosłownie tyle towaru powinno w zupełności wystarczyć by otworzyć udanie sezon.

Wiosną, szczególnie wczesną nie warto przesadzać ze zbyt aromatycznymi zanętami i przynętami. Czysta jeszcze woda(nawet na komercjach) powoduje, że takie agresywne zapachy i smaki są dla ryb mocno podejrzane. Wybieram więc lekko słodką standardową zanętę firmy Profess, oraz małe opakowanie dodatku w postaci kruszonych pelletów, gdyby ryby ładnie żerowały i trzeba było im dołożyć białka:) W moim arsenale dominują więc naturalne  aromaty, kukurydzy, wanilii, wszystko w dość mocno stonowanych kolorach. Na fluo latarnie przyjdzie jeszcze pora w środku sezonu.


Małe kuleczki i pellety w naturalnych aromatach są najbezpieczniejsze o tej porze roku.

Jeśli mam taką możliwość, to nad wodę zabieram również trochę kukurydzy konserwowej i pudełeczko białych lub pinki. Mięsko na wiosnę to pewniak. Jeśli nie ma takiej możliwości, to pozostaje wierzyć, że naturalne aromaty małych  pelletów i kulek zachęcą rybki do żerowania.

Stanowisko na wiosenne  wędkowanie staram się mocno odchudzić. Rozkładam wszystko po namoczeniu towaru. On spokojnie sobie dochodzi, a ja na luzie rozwijam ekwipunek.  Biorę jedynie mały lekki podest lub fotel wędkarski, feeder arm i stelaż z kuwetami, lub nawet tego nie. Reszta jest zbędna. Tym bardziej, że często pogoda nie nastraja do długiego rozkładania, a i potrafi spłatać, takiego figla, że bardzo szybko trzeba będzie zbierać się do domu.


Warto pamiętać o rozłożeniu podbieraka:)

Gdy zanęta już dojdzie do siebie rozpoczynamy wędkowanie. Kilka koszyczków  zanęty na początek zdecydowanie wystarczy aby znęcić ryby nawet z większej odległości. Wiosną nie używam kija do nęcenia, bo po prostu nie chce mi się rozkładać kolejnej wędki. Towaru na początek nie trzeba aż tak wiele.  Zapach rozchodzi się w czystej wodzie piekielnie szybko.

Na pierwszą rybkę czekam około 10 minut.  Jednak kolejne brania następujące po sobie zwiastują stado żerujące w naszym polu nęcenia. Będzie więc dużo pracy i regularne rzuty zapełnionym podajnikiem, aby  towaru w łowisku nie brakowało.  Na początku sprawdzają sie doskonale białe robaczki, jednak wadą tej uniwersalnej przynęty jest to, że ciężko z nią na haczyku selekcjonować  wielkość karasi.

Rybki rozkręcają się z minuty na minutę, a ja postanawiam odłożyć drugą wędkę i skoncentrować się na jednej szczytówce. Gdy ryby biorą można dostać oczopląsu, a z dwóch brań na raz, często nie zacina się żadnego.  To jest ten moment, gdy domaczam kolejną porcję zanęty i tym razem widząc, że karasie są w szale żerowania, dodaję mielony pellet i kulki proteinowe. Pozwoli to z pewnością zatrzymać stado na chwilę dłużej w łowisku. Na szczęście po tym zabiegu i zmianie przyjęty na pellet, na wędce często goszczą te japońce, po które tu przyjechałem, czyli takie prawie kilówki.

Piękne, około kilogramowe ryby już  cieszą oko i męczą rękę:) Niektóre karasie mają swoją burzliwą historię “wytatuowaną” na boku. Ten z prawej w młodości z pewnością uciekł drapieżnikowi. Rany się zagoiły, ale nieregularny układ łusek niczym blizna opowiada taką historię. Po kilku godzinach wędkowania, kolejna porcja zanęty się skończyła, a ja byłem już mocno wyłowiony. Wiosenne manewry z japońcami były niezwykle udane. Ręka boli, a siatkę ciężko wyjąć z wody.

Mam nadzieję, ze w tym roku na otwarcie sezonu methodowego połowię równie przyzwoicie. Methoda, to niezwykle skuteczny i prosty sposób wędkowania. Tu nie było wielkiej filozofii. Dobrze przygotowany towar, przypon 10 cm z żyłki 0,16 i pellet  na gumce lub kulka nadziana i zablokowana na gotowym przyponie z haczykiem nr 16.  Tego dnia skuteczniejszy okazał się stabilnie spoczywający w zanętniku pellet, niż  waniliowy pop up, ale na tę drugą przynętę również kilka rybek udało się złowić. Dobry wynik osiągnąłem dzięki szybkiemu  i precyzyjnemu wędkowaniu. Koszyczek rzucany cały czas w to samo miejsce nęcił karasie i utrzymywał je w łowisku. Ot i cała filozofia.

Tekst i foto: 
Tomek Sikorski